Niedziela. Pojechałam na chwilę do mojej Mamy, a potem na basen, co akurat nie było może najlepszym pomysłem, bo kaszlu nigdy nie wyleczę. Za to było to bardzo cudownym pomysłem i podobało mi się ogromnie. Zostawiłam więc familię na pastwę losu na jakieś bite trzy godzinki. Ale co to jest wobec wieczności? Szczęśliwa żona to szczęśliwy mąż, szczęśliwa mama to szczęśliwe dzieci, itp. :D
Sunday. I went to my Mom's for a while, and then to the swimming pool, which wasn't the best idea, because I'll never cure my cough. But it was a wonderful idea and I liked it a lot. So I left the family to their fate for about three solid hours. But what's that compared to eternity? A happy wife means a happy husband, a happy mom means happy children, etc. :D
Dorzucę jeszcze zdjęcie łyski z soboty, bo zauważyłam, że ładne, a jakoś mi z sobotniego raportu umknęło.
I'll also add a photo of a coot from Saturday, because I noticed it was pretty and somehow I missed it in Saturday's report.